Niestety, nie dojechałem Tour de Pologne do końca. Z każdym kolejnym dniem moja kondycja siadała coraz bardziej, aż w trakcie królewskiego etapu postanowiłem, że nie ma sensu jechać dalej. Tym razem nie trafiłem z formą.
Po obozie wysokogórskim w Livigno czułem, że poszło coś nie tak. Gdzieś po drodze przedobrzyłem i nie mogłem się w pełni zregenerować. Na pierwszym etapie było jeszcze w miarę. Na starcie dołączyłem do odjazdu, następnie długo trzymałem w ucieczce z dala od peletonu. Jak się okazało, były to jedynie złego dobre początki. Z każdym kolejnym dniem czułem, że słabnę. Na trzecim etapie doszła jeszcze poważnie wyglądająca kraksa. Nie ucierpiałem jakoś strasznie, skończyło się na szlifach, ale zdolność regeneracyjna organizmu spadła mocno w dół. Mimo wszystko miałem nadzieję, że dotrwam do samego końca, tymczasem im dalej w góry, tym przeżywałem większe męki. W końcu, na królewskim etapie w Bukowinie organizm powiedział basta.
Od strony mojego występu, ciężko wyciągnąć jakiekolwiek pozytywne wnioski. Byłem zupełnie bez formy, nie pojechałem tak jakbym sobie życzył. Na szczęście o niebo lepiej zaprezentowała się reprezentacja Polski. Kolarstwo to sport drużynowy, a my okazaliśmy się bardzo zgraną ekipą, zdolną namieszać faworytom. Wzajemne wsparcie i świetna atmosfera przyczyniły się do osiągnięcia sukcesów. Tomek Marczyński wywalczył najlepsze miejsce z Polaków i udowodnił, że zasługuje na jazdę z World Tourem. Pozytywnym zaskoczeniem była postawa Marcina Białobłockiego, który z anonimowego dla polskich kibiców zawodnika, dał się zapamiętać jako świetny czasowiec. Jego zwycięstwo w indywidualnej jeździe na czas w Krakowie było ukoronowaniem naszej jazdy w TDP. Do tego jeszcze dochodzi zwycięstwo Kamila Gradka w klasyfikacji najaktywniejszego. Naprawdę, cały polski team dał genialny popis.